Kraków, 9.08.2019Witaj, Doroto, witajcie wszyscy. Jak ten czas nieubłaganie i bez opamiętania zalicza kolejne godziny. To już dziesiąty dzień od pogrzebu Marka na Powązkach.

Właśnie od nowa przeczytałam Jego listy, wysyłane mailem do wszystkich członków naszego Klubu. Co w tych listach uderza? Troskliwość pasterska. Tak. Bo Marek, Szef i Opiekun naszej organizacji, zwyczajowo, jak przystało na Mistrza i odpowiedzialny patronat, zachęcał nas do poznania tego, co wartościowe w kulturze. Zwłaszcza -  w twórczości dziennikarskiej. Był z nią na bieżąco. Wystrzegając się mentorskiego
tonu, dopominał się u nas o pogłębioną refleksję nad wszystkim, co niesie życie. Podkreślał, że ważne są  duchowe przymioty człowieka, jego intelekt i wrażliwość sumienia. Nie znosił płytkich, chamskich, brutalnych, odzierających z ludzkiej godności tekstów.

Cierpliwie uczył nas także, jak poruszać się w kotłowaninie skomplikowanych wątków prawnych, moralnych i etycznych polskiej
rzeczywistości. Kiedyś, w przystępie wzruszenia wyznał, że nasze przyjazne obcowanie w ramach nietypowego dziennikarskiego zrzeszenia,
zwanego Krajowym Klubem Reportażu, stanowi dla niego wielką, autonomiczną wartość. Przeprowadził zresztą nasz Klub przez wiele
zawirowań i zakrętów, z trudem godząc się z tym, że nie zawsze "muzyka świata" łagodzi obyczaje. Lubił nas po prostu. Pamiętam, z jakim
lękiem czekał na brzegu któregoś z mazurskich jezior, aż się z niego wynurzy kolega, który nagle zamarzył o rekordach pływackich. Zawsze
serdecznie, po ludzku przejęty kolejnymi odejściami, żegnał Janka Płaskonia, Dankę Wroniszewską, Irenkę Linkiewicz z Zielonej Góry, czy
mistrzynię reportażystów Krystynę Goldbergową, Z jej pogrzebu, zdrętwiałą z zimna, odwoził mnie na dworzec w Warszawie. I nagle - On sam na Powązkach.

Wciąż wracam myślą do Tej chwili. I do Tego miejsca. Bardzo cieniste, pod wysokimi drzewami, obok pagórka, na którym krzyż wrośnięty w
ziemię broni  nieznanego grobu przed zadeptaniem. Stoimy tam wśród przemówień. Przejmuje nas do głębi żarliwe, przerywane łkaniem epitafium żony Marka, Ani. Wspominamy z żalem Człowieka, który był nam bliski, oraz naszych dawnych klubowych
spotkań żartobliwe przypadki. Zdumienie nas nie opuszcza: To już?

Niektórzy, poufale tuląc się do starych pomników, szukają u nich wsparcia; w pobliżu przycupnęła Dorota na litościwym murku, blisko
samiućkiej ziemi

I tak stojąc pod osłoną drzew Marka przyzywamy. Ale On, tonem tak dobrze nam znanym z wielu osobliwych listów pasterskich pisanych do nas na przestrzeni czasu, powiada: No, idźcież już dzieci, dajcie odpocząć, strudzony jestem trochę szamotaniną ostatnich lat...
A ponieważ wciąż się ociągamy, Marek sekretnym, sobie tylko znanym zaklęciem sprowadza leciutki, ostrzegawczy powiew wiatru. Tuż potem -
kilka kropli deszczu. I cały jest w nich.
Do zobaczenia, Marku.

Ewa Owsiany

Mądrzejsi mądrzej piszą

Gorzów, 19.08.2019

Ewuniu, bardzo jestem zgnębiona tym, że już Go nie ma wśród żywych. Chciałam Go poinformować, że w Łazienkach Pałac na Wyspie mimo statusu muzeum narodowego nie honoruje bezpłatnego wstępu na podstawie legitymacji dziennikarskich. Nie chciałam Mu zawracać głowy tym w chorobie, czekałam aż wydobrzeje... Dziś byłam w Muzeum Etnograficznym w Warszawie i tam wstęp bezpłatny dla dziennikarzy jest. Już nie mogę się podzielić tym z Markiem. A przecież było to dla Niego ważne, bo otwierało wrota dla nieustannego rozwoju intelektualnego dziennikarzy - mądrzejsi dziennikarze mądrzej piszą.
Ściskam Cię Ewuniu - Dorota
PS
Na zdjęciu zrobionym na cmentarzu przez Renatę Lipińską wyglądam jak Pieta. Tak się czułam!

Smuga światła

Karków, 11.08.2019

Dorotko, Kochanie,
przyślij mi to zdjęcie. Przyślij koniecznie. Bardzo chcę je mieć. Bo jak jest pogrzeb, to i Pieta musi być. Pieta jest zawsze blisko krzyża. Dla pamięci. Dla wierności wspomnieniu. Bo od dawna gromadzę ślady tych, którzy czymś ważnym zapisali się w moim życiu i byli w nim po prostu smugą światła. Taką lampką życzliwości. Ten zbiór zwie się "Moje światy". Bądź w nim razem z Markiem.

Może pamiętasz Doroto, i wy wszyscy też, że Marek w którymś z listów rozczulił się i napisał po prostu: W górę serca! Właśnie tak. To były Jego świąteczne życzenia dla członków Krajowego Klubu Reportażu .

Aż się zdziwiłam, zaskoczona: taki hieratyczny zryw ku niebiosom po lawinie wywodów twardo wałkujących ziemię? Ziemię ludzi nieświętych, trzeba dodać za reporterską książką Tadeusza Żychiewicza. Akapit po akapicie Marek uczulał nas na zło: Nieludzkie oblicze komunizmu w Albanii, polski kontredans polityczny, rozdwojenie świata i sumień, okrucieństwa wobec zwierząt, zawieruchy wydarzeń, wobec których - cytuję - "Byłoby nieuczciwe ukrywanie przed wami faktu, że moja cierpliwość (nie jako prezesa KKR, lecz szarego obywatela) w konfrontacji z tym, co się w kraju dzieje, powoli się wyczerpuje". A przecież... "Nie poddawajcie się defetyzmowi" - ostrzegał. Sursum corda - polecał, jak lekarstwo.

Albo inny, charakterystyczny zwrot w ustach red. Rymuszki: "To byłoby nieuczciwe".. Taki był Markowy klucz do siebie i świata, elementarz ludzkiej etyki: Uczciwość. Rzetelność. Przyzwoitość. W korespondencji z Klubem często pobrzmiewa ta sama uparta nuta; staranie, aby te zasady "włączać w obieg myśli". "Uważam was za przyzwoitych ludzi"- powiedział kiedyś Prezes. Wysokie wyróżnienie!

Pytasz Dorotko, czy można zamieścić mój tekst o pogrzebie Marka w cieniach Powązek na internetowej stronie Klubu. Oczywiście. I tytuł może być ten, który wybrałaś. "No idźcież już, dzieci". Może to istotnie oddaje intencje Szefa? Żeby wracać z cmentarzy do zadań życia? To również, co teraz piszę, dołącz osobno, jeśli uznasz za wartościową tę garstkę uwag na marginesie listów Zmarłego.

Jeszcze jedno. Warto tu coś zauważyć i zadumać się nad tzw. zbiegiem okoliczności, albo dat... Bo oto jak dziwnie w tych listach brzmi pożegnanie red. Stanisława Zagórskiego z Łomży, pierwszego po stanie wojennym prezesa KKR w latach 1984-1990.

"Mówi się nie bez racji - cytuję -  że nie ma dobrego czasu na umieranie, ale środek lata jest z tego punktu widzenia okresem najgorszym z możliwych, gdyż z reguły na miejscu nie ma wówczas nikogo, kto byłby w stanie zrobić to, co w takiej sytuacji uczynić należy. Nie inaczej stało się tym razem - pisał Marek Rymuszko w roku 2015 pod wrażeniem sierpniowej śmierci poprzednika".

A sam, cztery lata po nim, umarł w lipcu. Też w środku lata. Ale znalazło się dużo ludzi, którzy nawet wtedy wiedzieli, co znaczy żałoba.

Ewa Owsiany