Jakim go będę pamiętać? Wbrew temu, co potocznie mówi się o wsłuchanych w siebie twórcach, był nieprawdopodobnie uczulony na czyjąś krzywdę. Sama doznałam tego kilkakrotnie. Raz, jeszcze za PRL, kiedy brutalnie zaatakował mnie na łamach pewnego tygodnika rzekomy wynalazca, bardzo faworyzowany przez Jaroszewicza. Marek prawie mnie wtedy nie znał, ale w przeświadczeniu, że napisałam prawdę (co się później potwierdziło przed sądem) opublikował w Prawie i Życiu protest w mojej obronie i jeszcze zebrał podpisy innych dziennikarzy.
Doświadczałam od niego samych wielkich radości - kiedy wystawił moją kandydaturę do nagrody Pruszyńskiego albo, gdy przychodził na spotkania promocyjne moich książek lub je prowadził. Wręczając mi w imieniu Klubu Nagrodę Honorową wygłosił piękną laudację.
Ostatnio, przy zbieraniu materiałów do antologii o procesach sądowych w PRL, przejrzałam kilkanaście starych roczników Prawa i Życia. Marek poza reportażami drukował tam cotygodniowe felietony, w których interpretacje przepisów prawnych łączył z wielką wrażliwością na ludzką krzywdę. Szkoda, że te felietony nie ukazały się w edycji książkowej. Bardzo wiele mówią nie tylko o tamtych czasach, ale i o autorze. Niezłomnym, jeśli chodzi o prawość i respektowanie dekalogowych zasad.
Chciałam mu to powiedzieć i ciągle odkładaliśmy przysłowiową kawę. Potem dostałam od niego - jak wszyscy członkowie Klubu - krótki komunikat: musi się wyłączyć na pewien czas i żeby go nie bombardować mailami czy telefonami. Milczałam zatem.
Ostatni raz widzieliśmy się w Klubie Księgarza na spotkaniu z reportażem radiowym. Trochę się spóźnił, na krześle, które dla niego trzymałam, usiadła jakaś kobieta. Widziałam, jak ciężko mu stać, ale nie wyszedł, poczuwał się do obowiązku wspierania dobrego reportażu w każdej formie. To była jeszcze jedna niezwykła cecha jego charakteru - niezmierna życzliwość dla utalentowanych kolegów po fachu. Jeśli byli w swym zawodzie uczciwi, szczerze cieszył się z ich sukcesów.
Po uroczystości zamieniliśmy kilka słów. - Najgorsze minęło? - zapytałam, bardzo oczekując potwierdzenia. - No wiesz… - uśmiechnął się z miną, jakby przepraszał, że nie ma dla mnie dobrych wieści.
Żegnaj Marku. Miałam szczęście, że Cię znałam.
Helena Kowalik