Charakter Krajowego Klubu Reportażu ukształtowała Jego niezwykła klubowa korespondencja – czasem doniosła, a czasem całkowicie komiczna; Jego absurdalne anegdoty, opowiadane z kamienną twarzą; Jego nieprawdopodobne, tasiemcowe esemesy wystukiwane na komórce, która wyglądała jak wygrzebana spod gruzów muru berlińskiego. Szanowaliśmy go bez namaszczenia i kochaliśmy bezkrytycznie. Byliśmy jedyną organizacją, jaką znałam, w której jakakolwiek walka o władzę była nie do pomyślenia – Prezes był wszak tylko jeden. Był tytanem zawodu, który w naszej spsiałej, stabloidyzowanej epoce równocześnie cynicznieje i głupieje. Marek nie miał wyrozumiałości ani dla cynizmu, ani dla głupoty.

Poznałam go na drugim roku studiów – prowadził zajęcia z reportażu dla studentów dziennikarstwa, którzy tak naprawdę nie mieli szans na to, żeby zostać prawdziwymi reporterami, bo czas prawdziwego reportażu właśnie zaczynał się kończyć. To znaczy, że znałam Go przez całe moje dorosłe, zawodowe życie. Chyba dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaki to przywilej.

Agnieszka Wołk-Łaniewska