Złoty interes

W pociągu jadącym do Wałbrzycha przed 65. kilometrem emocje narastają. Z okien widać nasyp ogołocony z krzaków i taśmy zabezpieczające teren. W przedziale zaczyna się dyskusja - jest to złoto, czy znowu nic. Starszy mężczyzna uważa, że jest, ale nie złoto, a jeszcze cenniejsze od niego dokumenty. Jedna z kobiet, w dzieciństwie mieszkająca w dzielnicy Wałbrzycha Biały Kamień, jest przekonana, że coś tam ukryto. Pamięta, że po wojnie wszyscy kopali w przydomowych ogródkach, przeszukiwali piwnice, dłubali w ścianach. Najwięcej złota i kosztowności miało być w kaflowych piecach, toteż rozwalano je z nadzieją na bogactwo. Znajdowano zwykle jakieś serwisy, garnki, pamiątki, ale trafiało się i złoto, choć takiego szczęśliwca nigdy na oczy nie widziała.

Od wojny upłynęło 70 lat, ale na Dolnym Śląsku nadzieja na bogactwo nigdy nie wygasła. Na razie Wałbrzych jest na wierzchu. Miejscowi się cieszą, że nigdy o ich mieście tak głośno nie było. I to nie tylko w kraju, ale na całym świecie. Biorą rewanż za czasy, gdy o Wałbrzychu mówiono głównie za sprawą biedaszybów i bezrobocia. A teraz w hotelach goście z całego świata, interes kwitnie. Złoty pociąg jest na plakatach rozlepionych w mieście, koszulkach, magnesach na lodówki.  W Szczawnie Zdroju widnieje na kubkach do wody mineralnej. A jakie ceny! Spodek do zużytych woreczków po ekspresowej herbacie z portretem księżnej Daisy kosztuje 9 złotych, taki sam ze złotym pociągiem aż 15. W Książu pojawiły się lody i desery ze złotą posypką oraz czekoladki w kształcie sztabek złota, owinięte w złoty papierek. W przygotowaniu książka o złotym pociągu autorstwa Joanny Lamparskiej.

Bursztynowa bujda

Bolków, z górującym nad miastem średniowiecznym zamkiem, leży dwadzieścia kilka kilometrów od Wałbrzycha. Miejsce jak żadne do spekulacji o ukrytych skarbach, bo nie tylko zamkowe lochy i podziemne tunele działają na wyobraźnię. Pobliskie Wzgórze Ryszarda, z wysadzonymi przez Niemców sztolniami, rodzi przypuszczenia, że coś cennego w tych podziemiach ukryto. Złota schowanego przez żołnierzy napoleońskich nie odkopano, przejście z zamku w Bolkowie do pobliskiego zamku w Świnach okazało się fantazją. Najbardziej sensacyjną, ale i nieprawdopodobną historią była ta o ukryciu tu Bursztynowej Komnaty. Sprawę szybko wyciszono, ale książkę na ten temat zdążono napisać.

Jednak Wzgórze Ryszarda może okazać się sensacją. Pod koniec drugiej wojny światowej Niemcy przestawili znajdujące się tam zakłady włókiennicze na produkcję wojskową. Jeńców i więźniów z obozu pracy – filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen - zatrudniono przy budowie łączącej się z tkalnią  podziemnej fabryki. Miał to być zakład VDM Luftfahrwerke AG, w którym produkowano części samolotów i elementy do V2.

W latach 1996 - 2000 prowadzono na wzgórzu intensywne poszukiwania, zryto je, że strach chodzić,  ale niczego nie znaleziono. Nie wystudziło to emocji. Pojawiła się oferta firmy Arado, która chce Wzgórze Ryszarda wydzierżawić na 30 lat. Coś w tym musi być – myślą ludzie. Na dodatek ktoś zgłosił, że ma dowody na to, że przed wysadzeniem sztolni w podziemia wjechało 13, czy 14 ciężarówek. Puste na pewno nie były. Od lat kursowały przecież opowieści o ukrytym w tym miejscu złocie i precjozach, wywiezionych z Pragi oraz dziełach sztuki z Krakowa.  

Pod Hitlera

O Walimiu słyszało w Polsce wielu, szczególnie zaś bywalcy sanatoryjni, bo podczas turnusów w Kudowie, Dusznikach, Lądku czy Polanicy prawie na pewno oferowano wycieczkę do tajemniczego podziemnego miasta – miejsca z legendą o kwaterze Hitlera i ukrytych skarbach. Brało się to stąd, że od 1943 roku w rejonie Gór Sowich i Gór Wałbrzyskich trwały prace budowlane w ramach projektu „Riese”. Jeńcy wojenni i więźniowie obozu koncentracyjnego z pobliskiego Gross-Rosen wykorzystani zostali do budowy podziemnego kompleksu. Jego przeznaczenie było ścisłą tajemnicą, ale przypuszcza się, że chciano tam ulokować zakłady produkujące broń. Hipoteza druga, wzbudzająca więcej emocji, mówi, że umocnienia te budowano na potrzeby zapasowej kwatery dowodzenia Adolfa Hitlera.

W legendach i mitach narosłych wokół Walimia powtarzało się przekonanie, że ukryto tam zrabowane przez Niemców kosztowności i dobra kultury. Budowy sztolni nie zdążono ukończyć. Teraz, po sensacjach związanych ze „złotym pociągiem” zarządca sztolni w Walimiu Krzysztof Szpakowski ogłosił odkrycie kolejnych, nieznanych dotąd części podziemnego miasta. Co tam może być? Na pewno nie drugi „złoty pociąg” czy Bursztynowa Komnata, a broń, bądź urządzenia techniczne. Problem w tym, że tunele mogą być zaminowane.

Na konferencji prasowej w Wałbrzychu Krzysztof Szpakowski oświadczył, że był przekonany o istnieniu tych obiektów od dawna, ale zdecydował się na ich zgłoszenie pod wpływem wrzawy medialnej spowodowanej informacją o „złotym pociągu”. Oczywiście będzie dochodził swoich praw do znaleźnego lub nagrody. Jak należało się spodziewać, natychmiast rozpoczęły się nielegalne próby dostania się do tunelu, niezależnie od tego, czy jest zaminowany czy czysty.

Na wesoło

Problemów z bezpieczeństwem swoim i turystów nie mieli twórcy podziemnej trasy w Kamiennej Górze (projekt Arado), reklamowanej jako zaginione laboratorium Hitlera. Wiadomo, że nie ma tam żadnych skarbów, żadnych skrytek, obiektu nie zaminowano. Niemcy opuścili te tereny bez walk. W czasie okupacji pod ziemią, pod przykrywką fabryki włókienniczej produkowano samoloty, bądź części do nich. Nie było tam też laboratorium Hitlera. Najcenniejszym eksponatem jest „rycząca krowa”; prezentowane są części rakiet V-2 i pocisków V-1, Enigma.

Twórcy projektu chcieli trafić do młodych i zaaranżowali zabawę w strażników podziemnego, ściśle tajnego miejsca, kontra polscy konspiratorzy, usiłujący dostać się do środka i wykraść tajemnicę laboratorium. Tymi konspiratorami są zwiedzający, biletem wstępu - ausweis, a przymusowym robotnikiem, niemieckimi wartownikami i oficerem –  młodzi chłopcy, oprowadzający wycieczkę. Świetnie przygotowani do swoich ról, znakomicie przebrani – gwarantują prawie godzinną zabawę i naukę przy okazji. Że jest to pomysł trafiony, świadczy frekwencja. W tym sezonie „laboratorium” odwiedziło już 30 tys. turystów.

Dopiero się zacznie

Można by wymieniać i wymieniać miejscowości, gdzie o skarbach mówiono, skarbów szukano, a czasami znajdowano i nielegalnie wydobywano. Miedzianka, Ciechanowice, Radzimowice, Lipa…Bywało niebezpiecznie, zdarzały się zastraszenia, szantaże, doszło do morderstwa.         

Jan Tomaszek z Bolkowa, znawca tych ziem, przewiduje na sto procent, że w najbliższym czasie posypią się zgłoszenia i informacje o tajnych, nieodkrytych dotąd skrytkach na Dolnym Śląsku. Zrobią to głównie Niemcy. Ujawnią ze strachu, by Polacy ich nie uprzedzili, bo wtedy ani nagrody , ani znaleźnego nie będzie. Co prawda, na tych terenach wszystko zostało spenetrowane w latach 70. ubiegłego wieku, kiedy Niemcy mogli już swobodnie poruszać się po Polsce. Odwiedzali gospodarstwa, gdzie mieli coś schowane. Jak nie dało się dostać do skrytek za dnia, robili to w nocy. Opróżnili chyba wszystko. Teraz przyszedł czas na większe rzeczy, takie jak wałbrzyski pociąg.

Izabela i Dariusz Chajutinowie z Jastrowca koło Bolkowa nie liczą na złoto. Ich skarbem jest przedwojenny dom, który z pietyzmem wyremontowali i przystosowali na przyjęcie turystów. Nazwali to miejsce Chatą Morgana. Ich goście też wyruszają w Góry Kaczawskie na poszukiwanie skarbów. Te skarby to agaty i ametysty znajdowane w lasach i na polach. Bez kopania.

Grażyna Nowicka
artykuł ukazał się w listopadzie 2015 roku w Tygodniku Ciechanowskim