Aby odpocząć od przedwyborczej atmosfery jesienią 2018 roku, bo zrobiło się już bardzo gorąco, a drwa rąbie się tak ostro, że wióry lecą we wszystkie strony, chcę dziś opowiedzieć Państwu o pewnym białym misiu. Nie będzie to jednak bajka ze szczęśliwym zakończeniem i nie poznałabym jej, gdybym nie znalazła się wraz z grupką dziennikarzy w dawnej twierdzy w Modlinie.
Wszyscy słyszeli o niedźwiedziu Wojtku, który z armią Andersa przeszedł z Persji do Szkocji, aby po 16 latach skończyć marnie żywot w ogrodzie zoologicznym w Edynburgu. Dostał tam klatkę o wymiarach tylko 10x10 m, w której marniał i chorował, chociaż niedźwiedzie potrafią żyć w niewoli nawet do 50 lat. Po wojnie miał nawet zostać przewieziony do oliwskiego zoo, ale w tamtych latach nawet niedźwiedź był sprawą polityczną i do jego przenosin nie doszło.
Mało kto jednak słyszał o Baśce. Otóż Baśkę polscy żołnierze przywieźli do kraju z Murmańska, gdzie stacjonowały wojska Ententy w 1919 r. Na północy pod angielskim dowództwem znaleźli się w tamtym czasie żołnierze różnych narodowości: Anglicy, Amerykanie, Francuzi, Serbowie, Kanadyjczycy i Włosi. Był tam także niewalczący akurat na froncie polski podchorąży o nazwisku Karaś, który w Archangielsku zaczął uwodzić miejscową piękność. Tak się złożyło, że musiał konkurować z przystojnym Włochem. Gdy rywale dowiedzieli się, że owa dama lubi zwierzęta, obaj zaczęli przychodzić pod jej okna z oryginalnymi czworonogami. Jak Włoch przyprowadził łasicę, to Polak gronostaja. Włoch w odpowiedzi przyszedł z żółtym lisem, no to Polak z młodym wilczkiem. Kiedy Włoch z kolei przyprowadził błękitnego lisa, to Karaś kupił od miejscowego człowieka małego, białego niedźwiadka.
Konkury zakończyły się jednak wielką draką, bo niedźwiadek poszarpał Włocha, co gorsza chwilę później rzucił się na buldoga, z którym akurat przechadzał się angielski dowódca wojsk w randze generała. Efekt końcowy był taki, że Karaś trafił na 10 dni do kozy, a niedźwiadek rozkazem dziennym został przydzielony do Baonu Wojska Polskiego na Murmanie z nominacją na „córkę regimentu” i „z zaliczeniem na wikt w kompanii karabinów maszynowych”. Na opiekuna misia wyznaczono kaprala Smorgońskiego, z zawodu szewca, w wojsku trudniącego się szkoleniem rekrutów. Smorgoński był ambitny i postanowił zrobić z niedźwiadka żołnierza, chociaż potem lekarz miarodajnie ustalił, że jest to niedźwiedzica.
Baśka, bo takie imię jej nadał, musiała zatem chodzić na dwóch łapach i to w rytm wojskowego marsza. Kapral jak to kapral, prawdopodobnie do tresury używał kija, ale z biegiem czasu nabrał do swojej Baśki bardziej serdecznego stosunku, bo - jak wspomina opisujący dzieje niedźwiadka przedwojenny autor E. Małaczewski - sypiali razem na jednym posłaniu. Później razem z polskimi żołnierzami via Anglia Baśka przypłynęła do Polski i trafiła do Modlina.
Wzięła nawet udział w paradzie wojska na placu Saskim i oddawała honory wojskowe samemu Piłsudskiemu. (Zachowała się fotografia, na której można zobaczyć, jak podaje mu łapę). Niestety zginęła marnie. Zimą 1921 r. zerwała się z łańcucha, przepłynęła Wisłę, pewnie na widok wody, kry i lodu poczuła zew natury. Na drugim brzegu dopadli ją chłopi z widłami. Przyzwyczajona do ludzi podobno nawet się nie broniła. Do II wojny już tylko jej wypchana skóra zdobiła salę w Modlinie. Niestety podczas działań wojennych zaginęła. Może ktoś ją ukradł, może zniszczył... Nie wiadomo.
I kiedy tak czytałam jej historię, pomyślałam, że jednak marny był los tych żywych maskotek wojskowych. Ponadto bardziej zrozumiałe są dla mnie teraz apele ekologów, aby nie oswajać dzikich zwierząt. Jeżeli przygarniemy chore czy ranne, po wyleczeniu zwróćmy je jak najprędzej naturze. Nikt nie jest szczęśliwy w niewoli.
Renata Lipińska-Kondratowicz