DANUTA WRONISZEWSKA - urodziła się w Świebodzinie, ale tak naprawdę czuła się gorzowianką. To w tym nadwarciańskim mieście uczyła się, tu podjęła pierwszą pracę, tu wreszcie umarła. Studiowała romanistykę w Poznaniu i lingwistykę stosowaną na paryskiej Sorbonie. Wszystko po to, by zostać nauczycielką, a potem – wizytatorką języków zachodnioeuropejskich i łaciny (oprócz francuskiego znała, w mniejszym lub większym stopniu, jeszcze pięć języków).
Zamierzała poświęcić się pracy naukowej, ale gdy w napisaniu doktoratu przeszkodził jej brak promotora, założyła się z kuzynem o pół litra, że… zda na dziennikarstwo. W Warszawie zdobyła nie tylko nowy zawód, ale i męża – wspólnika w dziennikarskim procederze. Razem podjęli pracę w łomżyńskim tygodniku Kontakty, a po trzech latach także w Prawie i Życiu. Pisywali również w innych pismach – tak regionalnych, jak i ogólnopolskich. Uprawiali głównie reporterkę, choć Dana równie dobrze radziła sobie z felietonem. Zdobyła wiele dziennikarskich laurów – na konkursach reporterskich, na najlepsze publikacje roku.
Do historii ma szansę przejść jako współautorka tekstu odkrywającego, a raczej przypominającego po latach zapomnienia, dramatyczną historię Jedwabnego i zapoczątkowującego niełatwą dyskusję na temat udziału Polaków w Holokauście. Największą frajdę i satysfakcję sprawiało jej jednak zbieranie materiału do książki o rodzie Lutosławskich (tego, z którego wywodził się Witold Lutosławski). Niestety, nie dane jej było cieszyć się z owoców tej pracy. Najpierw wycofał się wydawca, potem przyplątało się nieuleczalne choróbsko. Zmagała się z nim dziesięć lat. Odeszła w chwili, gdy właśnie pojawiła się realna szansa na publikację Końca świata Lutosławskich.
Aleksander Wroniszewski