Piękne, bogate, mądre, utytułowane. Co z tego, kiedy przegrały swe małżeństwa, a życie nie szczędziło upokorzeń i ciężkich doświadczeń. Wygrały co innego – podziw i wdzięczną pamięć w historii.
Królewna z charakterem
Jej imieniem nazwano marmury wydobywane na Dolnym Śląsku w Stroniu Śląskim i Kletnie. Znane są jako biała Marianna, zielona i różowa. Te szlachetne skały posłużyły też do wystroju wspaniałego pałacu, który królewna Marianna Orańska kazała pobudować w Kamieńcu Ząbkowickim. Ale o niej samej i dziele, które stworzyła na swoich włościach, turyści odwiedzający kilkanaście lat temu Ziemię Kłodzką oraz kuracjusze z sanatoriów w Dusznikach Zdroju, Polanicy, Kudowie, Lądku Zdroju i innych uzdrowiskach niewiele słyszeli, choć podczas trzytygodniowych pobytów wycieczek po okolicy organizowano im sporo.
Może dlatego, że zbudowany na Zamkowej Górze monumentalny neogotycki pałac, przypominający średniowieczne warownie, został barbarzyńsko zniszczony i splądrowany przez wojska radzieckie podczas II wojny a potem równie barbarzyńsko rozszabrowany i zdewastowany przez naszych. Rosjanie sprofanowali nawet mauzoleum rodowe w parku, zmumifikowane zwłoki wyciągnęli z trumien, strzelali do nich i obwozili taczkami po wsi. To, że pałacowe stajnie miały marmurowe żłoby i kryształowe lustra, było dla nich obrazą. Wywieźli z pałacu 17 wagonów dzieł sztuki, w tym porcelanę, obrazy, elementy wyposażenia, a co nie wywieźli, to spalili.
Miejscowi dokończyli dzieła, mając ciche przyzwolenie władz. W końcu było to mienie poniemieckie i pańskie, czyli niczyje i trefne. Ogołocono park z rzeźb ogrodowych, rozkradziono płyty marmurowe, pompy, instalacje. Marmury wykorzystano do ozdobienia m in. Urzędu Rady Ministrów w Warszawie. Na zdjęciach z lat 50. ubiegłego wieku widać jeszcze resztki dawnej świetności. Długo po wojnie, bo w latach 70. ub. wieku jakiś wandal zwalił marmurową balustradę z tarasu widokowego...
Było czego się wstydzić. Także sama właścicielka pałacu, dziś szanowana, podziwiana, wychwalana pod niebiosa za dobroć, rozum, gospodarność – po wojnie i długo potem postrzegana była jako nietutejsza, niepolska królewna, a obca, bo córka Wilhelminy Pruskiej i wnuczka króla pruskiego Fryderyka Wilhelma II. Mąż też był Prusakiem. Jedynie ojca można jej było wybaczyć: książę Wilhelm VI Orański był królem Niderlandów. Jednak pomnik, upamiętniający wizytę Marianny z ojcem na Śnieżniku w 1840 roku też zniszczono.
A i jej życie prywatne mogło się nie podobać. Rozwódka, choć nie z własnej winy, kochanek – lokaj, co z tego że mądry i przystojny, no i nieślubne dziecko.
Na szczęście obecnie pochodzenie królewny nie waży na sympatii dla niej, a kochanek – poddany tylko wzbudza zaciekawienie i emocje. Inne czasy. Książę Monako poślubił aktorkę, następca tronu Norwegii – barmankę, pannę z dzieckiem, książę William zwykłą poddaną, choć po studiach i bogatą, jego brat Harry nie dość że rozwódkę, to jeszcze córkę ciemnoskórej matki.
Tylko że przypadek Marianny Orańskiej miał miejsce dwa wieki wcześniej. Urodziła się w 1810 roku jako Wilhelmina Fryderyka Luiza Charlotta Marianna z dynastii Oranje – Nassau. Jej mężem został bliski krewny Albrecht von Hohenzollern, syn króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III. Młodziutka księżniczka kochała innego – księcia Gustawa Wazę, mężczyznę urodziwego i z widokami na tron. Do ślubu nie doszło ze względów politycznych. Z niechcianym mężem, którego jednak zdołała pokochać, miała pięcioro dzieci, z których dwoje zmarło po urodzeniu. Drugie dziecko Marianny i Albrechta – syn Fryderyk Wilhelm przejął dziedzictwo po matce i dokończył budowę pałacu w Kamieńcu Ząbkowickim.
Na Śląsk po raz pierwszy królewna przyjechała w 1838 roku, po śmierci matki, po której odziedziczyła dobra kamienieckie. Z marszu kupuje ziemie i posiadłości przy Stroniu Śląskim, potem jeszcze tereny koło Międzygórza i Złotego Stoku. W tym samym roku rozpoczyna budowę pałacu, która trwać będzie 33 lata. W sprawach majątkowych sukcesy, w pożyciu małżeńskim – klęski.
Wpierw separacja a potem rozwód z Albrechtem, bo – co mu zarzucała - przedkładał życie salonowe nad rodzinne, zdradzał i to z damą dworu. Nie pozostała mu dłużna. Prawdziwy skandal na dworach pruskim i niderlandzkim wybuchł, gdy wyszło na jaw, że ma kochanka Johannesa van Rosssuma, który był na jej dworze bibliotekarzem, lokajem, koniuszym, w końcu osobistym sekretarzem. Człowiek wykształcony i kulturalny, ale poddany! Urodziła mu syna Johannesa Wilhelma. Po śmierci pochowana została na cmentarzu w Erbach nad Renem, w jednym grobie z ukochanym. Syn spoczywa obok, pod ołtarzem kościoła ewangelickiego, który ufundowała. Dla jego ojca nie było tam miejsca, więc i ona zrezygnowała z tego honoru.
Za życia drogo zapłaciła za swój wybór. Została niemal wyklęta przez własną rodzinę, nie szczędzono jej upokorzeń. Kazano opuścić Niderlandy, odebrano dzieci. Zabroniono pobytu na terenie Prus dłużej niż 24 godziny, musiała meldować się na policji. Poradziła sobie z tymi szykanami. Kupiła blisko Kamieńca majątek, leżący wówczas w austriackiej części Śląska, skąd doglądała swych ziem i budowy pałacu. Zakaz wchodzenia do pałacu głównym wejściem obeszła w ten sposób, że poleciła dobudować schody do okna jednego z pomieszczeń w części frontowej. Zachowało się zdjęcie, jak po nich się wspina. Przewodniczka pani Patrycja Urbaś zdradza, że do niedawna w ten sposób wpuszczano do środka pałacu turystów, z czego byli bardzo, ale to bardzo zadowoleni.
Dokonania Marianny Orańskiej na Śląsku podziwiane są do dziś i bynajmniej nie o sam pałac w Kamieńcu Ząbkowickim chodzi. Budowała drogi,szkoły, huty żelaza i szkła, domy pielgrzyma, ufundowała kościół, dom parafialny, turyści zawdzięczają jej schronisko na Hali pod Śnieżnikiem, malowniczy mostek koło Międzygórza, zakładała stawy rybne. Nazywana była Dobrą Panią, „matką biednych i sierot”, bo nie szczędziła na cele charytatywne, stworzyła m in. dom opieki dla dzieci, kasę wdów, przytułki. Lud ją uwielbiał.
Pałac w Kamieńcu Ząbkowickim po latach zaniedbań powoli i z trudem odzyskuje swoją rangę. W 2012 wrócił do gminy. Z 27 pałacowych fontann udało się na razie uruchomić trzy. Z trudem, bo z trudem przybywa wyposażenia. Mieszkający w Niemczech praprawnuk ofiarował szafę, małżeństwo z Wrocławia - oryginalny fortepian Marianny. Kamieniec nie należy jeszcze do „Turystycznej Trzynastki”, ale powinien się znaleźć w tym gronie jako czternasty. Winni to jesteśmy królewnie.
Piękność z perłami
W uzdrowiskowej pijalni w Szczawnie Zdroju koło Wałbrzycha, na stoisku z pamiątkami, bezkonkurencyjne są filiżanki, talerzyki, dzbanuszki do leczniczej wody i inne suweniry z podobizną księżnej Daisy. W 2015 roku większym powodzeniem cieszyły się te z wizerunkiem złotego pociągu, ale na krótko, i pani na zamku Książ nadal króluje w tym biznesie.
Sąsiadującego z uzdrowiskiem zamku Książ – największego na Dolnym Śląsku, trzeciego pod względem wielkości w Polsce, po Malborku i Wawelu – przedstawiać nie trzeba. Jego wyłaniającą się z gęstwiny drzew sylwetę zna każdy widz TVN 24, bo pojawia się przy okazji prognoz pogody, a ta interesuje każdego. Największą jednak reklamę robi mu księżna Daisy – Stokrotka.
Młodsza od Marianny Orańskiej o 63 lata, była jak tamta kobietą piękną, a nawet wyjątkowo piękną, pełną uroku, mądrą, dowcipną, ale podobnie jak królewna nieszczęśliwą w małżeństwie, dotkliwie upokorzoną i zranioną zdradą. Tym bardziej, że rywalka była od niej dużo młodsza a potem jeszcze uwiodła ukochanego syna.
Już samo to, że Daisy of Pless była Angielką, a skrzywdził ją niemiecki mąż, zjednało jej w Polsce sympatię szczególną. Stała się bohaterką powieści, filmów. Sama też pisała, a jej pamiętniki, które opublikowała po rozwodzie: „Taniec na wulkanie” i „ Co wolałabym przemilczeć” musiały boleśnie ugodzić zarówno byłego męża, jak i polityków i arystokrację minionego pruskiego państwa. Tym bardziej, że książki miały kilka wydań angielskich i amerykańskich. Pisała: „W Niemczech nawet kwiaty muszą rosnąć, żyć i kwitnąć według przepisów… Etykieta dworska jest nie do wiary bezmyślna... Dwory pruskie są tępe, teatralne, mieszczańskie i zazdrosne… Wieki całe Prusacy dławili Polskę, a krajem zagarniętym rządzili źle...”
Była pacyfistką. Podczas I wojny światowej wysyłała dramatyczne apele do rządów o ludzkie traktowanie jeńców wojennych. Sama w ubiorze samarytanki pracowała w pociągach sanitarnych, najpierw na froncie francuskim, potem austriackim i serbskim.
Księżna Daisy – angielska arystokratka, z domu Maria Teresa Cornwallis West, poznała przyszłego męża na balu w Londynie. Jan Henryk XV z rodu Hochbergów był dyplomatą poselstwa niemieckiego. Partia nie do odrzucenia. Magnat, dziedzic jednego z najbogatszych niemieckich rodów, właściciel zamków Albrechtburg w Saksonii, Książa i Pszczyny na Śląsku, zamku na Riwierze, pałacu w Berlinie i innych rezydencji. Ślub odbył się w 1891 roku w kościele św. Małgorzaty w Westminsterze. W świątyni przybranej palmami szła do ołtarza z wiązanką kwiatu pomarańczy. Prezbiterium i ołtarz tonęły w białych kwiatach. Na głowie brylantowa korona hrabiny świętego cesarstwa rzymskiego, którą wyróżnił młodziutką synową jej teść.
Została panią Książa i księżną Pszczyny na Górnym Śląsku. O tym ślubie mówiła cała Europa, tak jak później o rozwodzie, kochance księcia, młodej Hiszpance Klotyldzie Silva y Candamo, z którą się ożenił, i skandalu jeszcze większym: romansie macochy z pasierbem. Na tym nie koniec: Bolko przymuszony przez ojca musiał ożenić się z uwiedzioną przez siebie Klotyldą.
W zamku na drugim piętrze prezentowane jest zdjęcie Daisy z perłami. Ten siedmiometrowy drogocenny sznur to prezent ślubny od męża. A perły, jest taki przesąd, przynoszą nieszczęście. Rozpowiadano, że podczas zainscenizowanego przez Jana Henryka XV połowu pereł dla przyszłej żony, zginął młody poławiacz, przeklinając przed śmiercią ich przyszłą właścicielkę. To bzdura, bo perły kupił książę wcześniej u znanego paryskiego jubilera. Po śmierci Daisy zniknęły. Szukało ich wielu poszukiwaczy skarbów, których w okolicach Wałbrzycha nie brakowało i nie brakuje. Toteż i z tego względu miejsce pochówku zmarłej w 1943 roku księżnej jest chronione tajemnicą. Głównym powodem wyniesienia jej zwłok z rodzinnej krypty w mauzoleum była obawa przed Rosjanami. Perły prawdopodobnie Daisy sprzedała na długo przed śmiercią, próbując wykupić syna z rąk gestapo w 1936 roku. A zmarła w nędzy, osamotnieniu, bardzo schorowana, pod opieką jedynej, wiernej do końca opiekunki.
Jan Henryk XV nie dał szczęścia żonie, ale trzeba oddać mu sprawiedliwość, był hojnym wielbicielem, przynajmniej w pierwszych latach związku. Stworzył dla niej palmiarnię. Kosztowała go 7 milinów marek w złocie. Ukochana otrzymała też ogród zimowy. Zamkowe tarasy i park urządziła na styl angielski. Założyła rosarium. Róże o śnieżnobiałych płatkach, wyhodowane na jej cześć przez niemieckiego ogrodnika Petera Lamberta w w 1911 roku noszą imię Księżny Pszczyńskiej. To jej zawdzięczamy święto kwiatów, które celebrowane jest do dzisiaj na zamku Książ w każdy weekend majowy jako Festiwal Kwiatów i Sztuki. W 2019 roku na odremontowanym z pietyzmem dworcu w Szczawienku zatrzymał się pociąg z „zielonym” wagonem, cały wypełnionym żywymi roślinami. To była reklama festiwalu. Szkoda, że tylko reklama.
Grażyna Nowicka
artykuł ukazał się 21 maja 2019 w "Tygodniku Ciechanowskim"