Podczas sesji mieszkałyśmy w jednym pokoju. Pamiętam, że przyjechała tylko z dyplomatką, w której miała jedynie bieliznę na zmianę, jedną bluzeczkę, pastę i szczoteczkę do zębów. Nie miała zbyt dużych wymagań jeśli chodzi o strój, za to do intelektu tak. Lubiłam z nią rozmawiać i czerpać mądrość z jej doświadczenia życiowego.
Nasze drogi zeszły się na krótko przed jej przejściem na emeryturę w telewizji wrocławskiej. Dla osoby, która całe życie była bardzo aktywna, to nie był łatwy czas. Wciągnęłam ją więc do Polskiego Klubu FIJET i razem przemierzałyśmy świat. Była niezrównanym kompanem wypraw. Paryż znała jak własną kieszeń, mogła opowiadać o nim godzinami, swobodnie w języku francuskim. Gdy nie mogłam uczestniczyć w kongresie FIJET w Grecji, bo umierała moja mama, Basia przysłała mi kartkę z Aten z pozdrowieniami i słowami otuchy. Od tego momentu, właściwie, mogę powiedzieć, że stała się moją drugą mamą. Na co dzień nie była łatwa, często mówiłam jej, że mam dla niej więcej cierpliwości niż dla własnej matki. To była prawda. Basia była wymagającym partnerem w przyjaźni, czasami nieznośnym, ale nasza przyjaźń przetrwała ćwierćwiecze.
To ja namówiłam ją, aby założyła gazetę. Z początku nie bardzo wierzyła, że może zrealizować ten pomysł. „Przecież ja nie umiem sprzedawać” – mówiła. „Jeśli nie spróbujesz, nie dowiesz się, czy to potrafisz – powiedziałam. Tytuł „Spotkajmy się we Wrocławiu” wymyśliła sama, nawiązywał do europejskiej stolicy kultury, do której od lat pretendował Wrocław. Była bardzo przywiązana do tego miasta, na łamach czasopisma, które stworzyła, docierała do często zapomnianych postaci, związanych ze stolicą Dolnego Śląska. Było wśród nich wiele osób ze świata nauki. Basia darzyła bowiem naukowców niebywałą estymą. Później częściowo do nich dołączyła, robiąc doktorat (w wieku 80 lat) ze „swojej miedzi” i pisząc książkę w 2004 roku o dr. inż. Tadeuszu Zastawniku, pierwszym dyrektorze KGHM w Lubinie. W prowadzeniu „Spotkajmy się we Wrocławiu” niewątpliwie pomógł jej fakt, że była osobą znaną na Dolnym Śląsku. Podczas spotkania autorskiego na UAM w Poznaniu, kiedy Basia prezentowała swoją książkę, prof. Stanisław Lorenc, przedstawił ją jako byłą gwiazdę telewizji wrocławskiej. Myślę, że takie postrzeganie jej osoby, przyczyniało się do otwierania jej wielu drzwi na Dolnym Śląsku, by mogła kontynuować ostatnie dzieło swojego życia i wydawać czasopismo „Spotkajmy się we Wrocławiu”. Cieszyła się jak dziecko z wydania każdego kolejnego numeru.
Odwiedziłam ją w październiku 2018 roku, uczestniczyłam w Kongresie Medycyny Rodzinnej i zatrzymałam się u niej. Miała kłopoty z chodzeniem, ale nie przestawała pracować. Przywiozłam dobre, czerwone wino, które bardzo lubiła. Przy kieliszeczku, wieczorkiem, rozmawiałyśmy o Polsce. Basia śledziła z niepokojem to, co się działo na naszej scenie politycznej. Umówiłyśmy się, że w następnym roku znów ją odwiedzę podczas Kongresu Medycyny Rodzinnej. Napisałam do niej na krótko przed konferencją, ale nie odpowiedziała na maila, co było nie w jej stylu. Zadzwoniłam więc, aby dowiedzieć się, co się dzieje i uprzedzić, że będę w październiku we Wrocławiu. Odebrała jej córka i powiedziała, że Basia jest w szpitalu. Odwiedziłam ją. Gdy mnie ujrzała, powiedziała: „Ala, tak się cieszę”. Zostawiłam jej „Nieznany Świat” z portretem na okładce naszego prezesa KKR Marka Rymuszko, który właśnie odszedł. Wiedziała o tym, bo zdążyła jeszcze odebrać pocztę klubową.
Rozmawiałyśmy o wszystkim, o zbliżających się wyborach do Parlamentu i o tym, jak to się stało, że się znalazła w szpitalu. Otóż pojechała tramwajem do znajomej przygotowywać kolejne wydanie swojej gazety i ponieważ zrobiło się późno, postanowiła u niej zostać na noc. Niestety, nie zabrała ze sobą leków, które brała od lat na nadciśnienie. Gdy następnego dnia wracała rano do domu, upadła w tramwaju. Pasażerowie wezwali pogotowie i tak zamiast do domu, trafiła do szpitala. Można więc powiedzieć, że zasłabła „na posterunku”, przygotowując kolejne wydanie swojej gazety. Gdy opuszczałam szpital, powiedziała: „Wiesz, na koniec życia odkryłam, że praca uszczęśliwia”. Uścisnęłam ją serdecznie na pożegnanie i powiedziałam, że ma szybko nabierać sił, bo przy kolejnym spotkaniu wypijemy kieliszeczek dobrego, czerwonego wina. Nie wiedziałam, że będzie to już w innym świecie, do którego tuż przed Basią dołączył, nasz prezes KKR, redaktor naczelny „Nieznanego Świata” i wspomniany tu prof. Lorenc, którego znała z czasów Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie pracował w Katedrze Geologii. W tak wybornym towarzystwie z pewnością się nie nudzi!
Alicja Kostecka
.